- Co proszę? - spytałam, wstrzymując oddech.
- To znaczy zdanie, o które pytałaś. - odpowiedział jak zwykle, ze stoickim spokojem. Natychmiast go puściłam, spuszczając wzrok i wkładając dłonie w kieszenie spodni.
- Dobrze, chodźmy dalej. - westchnęłam, ruszając przed siebie, i tym razem, z daleka unikając krańca wysepki. Chyba rolę nieudolnej dziewczyny przefarbowanej z blondu odegrałam idealnie. Ale nie warto się przyznawać, że przyjęto mnie do jednego z elitarnych liceów w moim mieście, na profilu humanistycznym, gdzie prócz języka ojczystego, przedmiotami rozszerzonymi była historia i właśnie angielski. W końcu i tak nie rozpoczęłam szkoły ponadgimnazjalnej za namową Sinoday'a. Właściwie nie wiem, czemu nie mogę pokazać Severusowi mojego prawdziwego oblicza. Przez całe życie brano mnie za tą naiwną, za panienkę do towarzystwa. Robiłam to, co mi kazali i pozwalałam na pełną kontrolę nad moim umysłem i przede wszystkim ciałem każdemu, kto był w stanie wynagrodzić mi to pieniężnie. Może utarło mi się w psychice, że powinnam być komuś podporządkowana? Gdyby moje myśli mogła odczytać jakaś feministka, pewnie spłonęłabym na stosie z dłońmi przywiązanymi do belki biustonoszem.
- Can I ask for a cup of coffee... - mruknęłam, po około dziesięciu minutach całkowitej ciszy.
- Słucham? - spytał, lekko zdezorientowany.
- W ten sposób lepiej brzmi. - zerknęłam na niego zza ramienia. Znów otoczyła nas martwota przerywana jedynie szumem przelatujących świetlikopodobnych.
Godzina wystarczyła, żebyśmy okrążyli wysepkę. Słońce, stosunkowo podobne do gwiazdy, wokół której krąży nasza planeta powoli oznajmiało, iż zbliża się wieczór. Mimo to, noc była jasna dzięki niezależnemu, najprawdopodobniej magicznemu światłu emitowanemu przez będące tu drzewa. Niestety, z racji pory roku, która najwyraźniej była zbliżona do ziemskiej, temperatura o zmroku spadała do dwóch stopni Celsjusza, zmuszeni byliśmy więc do rozpalenia ogniska i poszukania pożywienia, gdyż żadne z nas nie pomyślało o zapasach.
- Przynieś drewno, ja znajdę coś do jedzenia. - powiedziałam i zniknęłam w krzakach zanim zdążył odpowiedzieć. Czemu byłam na niego zła? Przecież uratował mi życie... Po cholerę prosiłam go o przetłumaczenie tych słów?! Lucy... Idiotko, następnym razem trzymaj język za zębami.
W chwili, kiedy zakończyłam kłótnię z własnym umysłem, dojrzałam dziwny krzew o owocach przypominających granaty pochodzące z naszego świata. Nie mając innego wyboru, zerwałam je i wróciłam do Severusa, który siedział przy już rozpalonym ognisku. Byłam pod wrażeniem jego szybkości, jednak nie odezwałam się słowem na ten temat.
- Tylko to udało mi się zdobyć. - położyłam przed nim pięć jadalnych części rośliny pochodzących z kwiatu. Usiadłam niedaleko, biorąc jedną ze swych zdobyczy do ręki.
- Nie wiemy, czy nie są trujące. - stwierdził, a w tonie jego głosu wyczułam nutkę zmartwienia.
- Przekonać się możemy tylko w jeden sposób. - otworzyłam owoc i zjadłam odrobinę jego wnętrza.
- Co ty zrobiłaś? - podniósł głos, co nieczęsto mu się zdarzało.
- Zostałam twoim królikiem doświadczalnym. Jeśli do rana nic mi nie będzie, znaczy, że są jadalne. Coś zjeść musimy, a ty nie możesz zginąć. Musisz zająć się watahą, a jedna wadera w tę czy w tę, nie zrobi to różnicy. - wzruszyłam ramionami, biorąc w usta kolejną porcję owocu. Nie miałam jednak odwagi spożyć więcej.
- Uwierz, że zrobi. Jesteś mi najbliższą osobą ze wszystkich, które miałem w całym swoim żywocie i nie chciałbym po raz kolejny zostać sam. Proszę, już nie jedz więcej i nie ryzykuj z narażeniem swojego zdrowia oraz życia... - powiedział, po czym stanowczo wyrwał mi owoc z ręki, kładąc go razem z innymi obok siebie, w razie, gdyby wpadło mi do głowy jeść dalej. Więc jestem jego najbliższą osobą?
- Póki będziesz chciał mojego towarzystwa, nigdy nie zostawię cię samego. - rzekłam, uśmiechając się delikatnie. Severus to odwzajemnił i zmienił postać na wilczą, co ja zrobiłam chwilę po nim. Posiadając grube, zimowe futro nie marznęłam już tak bardzo, dodatkowo ciepło bijące od ogniska wręcz usypiało.
- Dobranoc. - zdążyłam usłyszeć zanim całkowicie poddałam się Morfeuszowi.
***
Dzisiejszego ranka nie obudziły mnie pierwsze promienie słońca. Może
dlatego, że wszechobecna światłość wzmocniła się tylko nieznacznie w
czasie wschodu? Tak czy siak, po położeniu gwiazdy domyśliłam się, iż
zbliża się południe. Severus jeszcze spał. Leżałam niedaleko, więc
mogłam dostrzec wszystkie szczegóły malujące się na jego pysku. Pomimo
smutku spowodowanego prawdopodobnie nieprzyjemnym snem, wyglądał tak
niewinnie, wręcz słodko. Zwykle towarzyszyła mu do bólu poważna mina,
nawet przygnębienie było miłą odmianą. Pomachałam mu łapą przed oczami.
Raczej nie miał zamiaru się budzić. Skorzystałam z okazji i możliwie
najciszej przysunęłam się bliżej niego. Czując przyjemne ciepło i
łaskotanie sierści na grzbiecie, ponownie zapadłam w sen.- Em, Lucy? Musimy iść dalej. - usłyszałam równocześnie z utraceniem miłego uczucia bliskości. Widocznie niedane było mi się nim nacieszyć.
- Nie chcę mi sięęę... Jestem głodna, niewyspana i jeśli zaraz nie dostanę Caffe Affogato przyozdobioną świeżą laską wanilii to zwariuję. Podsumowując, nigdzie nie idę. - mruknęłam, ziewając.
- Proszę. Trzeba wstawać i rozejrzeć się po okolicy. Kiedy już zapoznamy się z terenami, wrócimy, a wtedy odpoczniesz. - namawiał mnie.
- Dobra... Ale najpierw zjedzmy te owoce. Wciąż żyję, a zaraz umrę śmiercią głodową. - burknęłam, podnosząc się do siadu i zmieniając w człowieka. Chłopak również się przemienił, po czym niepewnie wziął pożywienie w dłoń. Chcąc go namówić, a zarazem wypełnić czymś głośno domagający się tego żołądek, pierwsza przełknęłam porcję.
< Sevciu? >
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz